HALO! Moi fani!
Planuje wielki powrót ale zastanawiam się czy mam jeszcze dla kogo :(
dajcie znać czy tu jesteście i czy jest sens
sobota, 14 listopada 2015
piątek, 22 sierpnia 2014
Rodział XLII
- Josh Turner, największy gangster, postrach całego L.A. Na swoim koncie ma największe zabójstwa. Jego kartoteka policyjna ma ponad 500 stron? - przeczytałem na głos kończąc piskliwym znakiem zapytania. - Że co do cholery? - podniosłem wzrok na Chad'a, który pomógł mi znaleźć coś na temat tego Turner'a.
- Tak chłopie, dlatego jest obok ciebie taki szum - westchnął głośno.
- Nazywa się jak ty i Bill...to jakaś wasza rodzina? - spytałem nagle.
- Ta...daleki kuzyn. Dlatego dla naszego gangu był całkiem spoko, wisiał nam kasę i chłopacy się wkurwili. Bill'owi nie przeszkadzało to, że to nasza rodzina, zresztą on mógłby zabić nawet mnie - prychnął.
- Jezus Maria...co ja mam teraz zrobić? - wstałem. - Zabiłem największa szychę, ale nie z własnej woli. Nawet nie wiedziałem, że trzymałem broń. To tak jakby oni go zabili prawda Chad? - spytałem z nadzieją, a chłopak tylko powoli pokręcił głową na "nie". - Kurwa, niech to się już skończy. Nie mam siły
- Będzie dobrze Austin tylko nie poddawaj się presji - patrzył na mnie.
- To znaczy? - przekrzywiłem głowę nie do końca rozumiejąc.
- Wiem, widzę i słyszę, że jesteś pewniejszy tylko dlatego, że kilka typków się ciebie boi, ale w końcu na swojej drodze trafisz na takiego, dla którego będziesz celem i jeśli cię zabiję będzie miał śliczne trofeum.
- Masz racje...
- Oczywiście, że mam. Obserwuję ten świat z boku, trochę już o nim wiem - wstał. - Prześpij się, pomoże ci to.
- Dzięki Chad - przybyliśmy sobie przysłowiową piątkę i wyszedł.
Opadłem na łóżko. Było mi ciężko. Bardzo ciężko. Czułem ten przytłaczający mnie ciężar w klatce piersiowej. Patrzyłem w sufit myśląc o Demi. Ile bym dał żeby się teraz do niej przytulić, wypłakać się jej i usłyszeć słodki głos mojej rozkoszy szepczący mi na ucho, że wszystko będzie dobrze i strasznie mocno mnie kocha. Miałem tylko nadzieję, że nim im nie jest. Ich bezpieczeństwo przede wszystkim.
Otrząsnąłem się z myśli w porę, ponieważ nieznośna fantazja zaczęła mi dokuczać dorysowując jakieś historię. Wstałem i podszedłem do lodówki w moim pokoju. Wyjąłem zimną coca-cole i napiłem się wzdychając na końcu. Oblizując usta włożyłem ją z powrotem na miejsce, otworzyłem okno i sprawdziłem odległość. Chciałem wyjść z domu, a oni siedzieli w salonie. Jakoś musiałem sobie poradzić. Wyszedłem trzymając się rynny i zsunąłem się na dół dość niezgrabnie, ponieważ upadłem. Jęknąłem czując ból w okolicach tyłka, ale postanowiłem nawet teraz być twardym i szybko wstałem, prawie tak szybko jak zszedłem. Otrzepałem się i ruszyłem w stronę przykuwających uwagę świateł. Całe Los Angeles biło rażącymi kolorami neonów o tej porze. Wszystkie kasyna, kluby, imprezy, sklepy właśnie teraz zaczęły normalnie funkcjonować. To ta pora by się zabawić, spić i odprężyć. Oczywiście ja nie szedłem tam po to. Po prostu chciałem się przejść. Po chwili znalazłem się w samym środku wielkiego miasta. Spojrzałem do góry oglądając wysokie budynki oświetlone małymi ledami. Uśmiechnąłem się delikatnie przez ten oszałamiający widok. Pierwszy raz tak dokładnie przyjrzałem się każdej lampce, która tworzyła niesamowitą konstrukcję z tysiącem innych.
Po godzinie skręciłem w jakąś boczną uliczkę zmęczony już tym ciągłym szumem, krzykami, śmiechami i bijącym światłem od każdego budynku. Odetchnąłem głośno słysząc jak powoli jest coraz ciszej. To wszystko zostało za mną. Całą powierzchnie przede mną spowiła ciemność tak, że ledwo widziałem swoje buty. Nagle w otchłani usłyszałem niski kaszel i charczący głos.
- Devil - wymruczał oschle.
- S-słucham? - od jego tonu przeszły mnie ciarki na całych plecach. Chwyciłem za małą berete za moim paskiem.
- Devil - powtórzył głośniej tak, że rozniosło się echo.
- O czym pan mówi? - stanąłem w miejscu wpatrując się w ciemność.
- Devil - usłyszałem kolejny raz. - Ty nim jesteś. Devil to ty - dodał od razu.
- Nie...nie, to nie ja. Musiał mnie pan z kimś pomylić - zagryzłem wargę i dopasowałem dłoń do broni nie wyciągając jej, ale będąc w gotowości.
Przede mną pojawiła się kulka papieru, która uderzyła w mojego buta. Zmrużyłem oczy i pochyliłem się po nią. Rozprostowałem papier i zaniemówiłem. Było to moje zdjęcie z ulicy wraz z czerwonym, grubym i wyrazistym jak światła L.A napisem "Devil".
- Co to jest? - szepnąłem ledwo czując jak moje gardło robi się całe suche od szybko wydychanego powietrza.
- To ty, Devil. Tak nazwała cię ulica - wycharczał ktoś. - Tak nazwało cię miasto. Devil! - krzyknął, a ja podskoczyłem w miejscu.
Odwróciłem się i zacząłem biec w stronę miejsca z którego przyszedłem. W dłoni ciągle ściskałem to zdjęcie. Biegłem coraz szybciej bojąc się odwrócić. Kiedy stanąłem na dobrze oświetlonym chodniku, zebrałem się na odwagę i odwróciłem głowę. Nic nie było widać, ani słychać. Sapałem głośno zagłuszając rytm ulicy. Ktoś na mnie wpadł tak, że upadłem. Nie byłem w tamtej chwili stabilny. Moje nogi były jak z waty.
- Prze-przepraszam - wydukała jakaś dziewczyna i zakryła usta widząc mnie, szybko odbiegła.
- Kurwa - powiedziałem do siebie. - Co tu się dzieje?
Wstałem i rozejrzałem się w koło, założyłem kaptur na głowę zachowując, choć na tyle anonimowości.
Wzrok wbity miałem w marmurowe płyty na chodniku. Krok pewny, a puls przyspieszony.
______________
więcej komentarzy x
- Tak chłopie, dlatego jest obok ciebie taki szum - westchnął głośno.
- Nazywa się jak ty i Bill...to jakaś wasza rodzina? - spytałem nagle.
- Ta...daleki kuzyn. Dlatego dla naszego gangu był całkiem spoko, wisiał nam kasę i chłopacy się wkurwili. Bill'owi nie przeszkadzało to, że to nasza rodzina, zresztą on mógłby zabić nawet mnie - prychnął.
- Jezus Maria...co ja mam teraz zrobić? - wstałem. - Zabiłem największa szychę, ale nie z własnej woli. Nawet nie wiedziałem, że trzymałem broń. To tak jakby oni go zabili prawda Chad? - spytałem z nadzieją, a chłopak tylko powoli pokręcił głową na "nie". - Kurwa, niech to się już skończy. Nie mam siły
- Będzie dobrze Austin tylko nie poddawaj się presji - patrzył na mnie.
- To znaczy? - przekrzywiłem głowę nie do końca rozumiejąc.
- Wiem, widzę i słyszę, że jesteś pewniejszy tylko dlatego, że kilka typków się ciebie boi, ale w końcu na swojej drodze trafisz na takiego, dla którego będziesz celem i jeśli cię zabiję będzie miał śliczne trofeum.
- Masz racje...
- Oczywiście, że mam. Obserwuję ten świat z boku, trochę już o nim wiem - wstał. - Prześpij się, pomoże ci to.
- Dzięki Chad - przybyliśmy sobie przysłowiową piątkę i wyszedł.
Opadłem na łóżko. Było mi ciężko. Bardzo ciężko. Czułem ten przytłaczający mnie ciężar w klatce piersiowej. Patrzyłem w sufit myśląc o Demi. Ile bym dał żeby się teraz do niej przytulić, wypłakać się jej i usłyszeć słodki głos mojej rozkoszy szepczący mi na ucho, że wszystko będzie dobrze i strasznie mocno mnie kocha. Miałem tylko nadzieję, że nim im nie jest. Ich bezpieczeństwo przede wszystkim.
Otrząsnąłem się z myśli w porę, ponieważ nieznośna fantazja zaczęła mi dokuczać dorysowując jakieś historię. Wstałem i podszedłem do lodówki w moim pokoju. Wyjąłem zimną coca-cole i napiłem się wzdychając na końcu. Oblizując usta włożyłem ją z powrotem na miejsce, otworzyłem okno i sprawdziłem odległość. Chciałem wyjść z domu, a oni siedzieli w salonie. Jakoś musiałem sobie poradzić. Wyszedłem trzymając się rynny i zsunąłem się na dół dość niezgrabnie, ponieważ upadłem. Jęknąłem czując ból w okolicach tyłka, ale postanowiłem nawet teraz być twardym i szybko wstałem, prawie tak szybko jak zszedłem. Otrzepałem się i ruszyłem w stronę przykuwających uwagę świateł. Całe Los Angeles biło rażącymi kolorami neonów o tej porze. Wszystkie kasyna, kluby, imprezy, sklepy właśnie teraz zaczęły normalnie funkcjonować. To ta pora by się zabawić, spić i odprężyć. Oczywiście ja nie szedłem tam po to. Po prostu chciałem się przejść. Po chwili znalazłem się w samym środku wielkiego miasta. Spojrzałem do góry oglądając wysokie budynki oświetlone małymi ledami. Uśmiechnąłem się delikatnie przez ten oszałamiający widok. Pierwszy raz tak dokładnie przyjrzałem się każdej lampce, która tworzyła niesamowitą konstrukcję z tysiącem innych.
Po godzinie skręciłem w jakąś boczną uliczkę zmęczony już tym ciągłym szumem, krzykami, śmiechami i bijącym światłem od każdego budynku. Odetchnąłem głośno słysząc jak powoli jest coraz ciszej. To wszystko zostało za mną. Całą powierzchnie przede mną spowiła ciemność tak, że ledwo widziałem swoje buty. Nagle w otchłani usłyszałem niski kaszel i charczący głos.
- Devil - wymruczał oschle.
- S-słucham? - od jego tonu przeszły mnie ciarki na całych plecach. Chwyciłem za małą berete za moim paskiem.
- Devil - powtórzył głośniej tak, że rozniosło się echo.
- O czym pan mówi? - stanąłem w miejscu wpatrując się w ciemność.
- Devil - usłyszałem kolejny raz. - Ty nim jesteś. Devil to ty - dodał od razu.
- Nie...nie, to nie ja. Musiał mnie pan z kimś pomylić - zagryzłem wargę i dopasowałem dłoń do broni nie wyciągając jej, ale będąc w gotowości.
Przede mną pojawiła się kulka papieru, która uderzyła w mojego buta. Zmrużyłem oczy i pochyliłem się po nią. Rozprostowałem papier i zaniemówiłem. Było to moje zdjęcie z ulicy wraz z czerwonym, grubym i wyrazistym jak światła L.A napisem "Devil".
- Co to jest? - szepnąłem ledwo czując jak moje gardło robi się całe suche od szybko wydychanego powietrza.
- To ty, Devil. Tak nazwała cię ulica - wycharczał ktoś. - Tak nazwało cię miasto. Devil! - krzyknął, a ja podskoczyłem w miejscu.
Odwróciłem się i zacząłem biec w stronę miejsca z którego przyszedłem. W dłoni ciągle ściskałem to zdjęcie. Biegłem coraz szybciej bojąc się odwrócić. Kiedy stanąłem na dobrze oświetlonym chodniku, zebrałem się na odwagę i odwróciłem głowę. Nic nie było widać, ani słychać. Sapałem głośno zagłuszając rytm ulicy. Ktoś na mnie wpadł tak, że upadłem. Nie byłem w tamtej chwili stabilny. Moje nogi były jak z waty.
- Prze-przepraszam - wydukała jakaś dziewczyna i zakryła usta widząc mnie, szybko odbiegła.
- Kurwa - powiedziałem do siebie. - Co tu się dzieje?
Wstałem i rozejrzałem się w koło, założyłem kaptur na głowę zachowując, choć na tyle anonimowości.
Wzrok wbity miałem w marmurowe płyty na chodniku. Krok pewny, a puls przyspieszony.
______________
więcej komentarzy x
niedziela, 17 sierpnia 2014
Rozdział XLI
Obudziło mnie nieznośne światło zmuszające mnie żebym otworzył powieki. Podniosłem je wraz z głową, z mojego gardła wydobył się cichy jęk, gdy poczułem zdrętwiałe ciało. Leżałem na podłodze. No tak, musiałem zasnąć wykończony rozpaczaniem nad sobą.
Wstałem powoli czując i słysząc jak wszystkie zastygłe kości we mnie strzelają. Rozciągnąłem się, a po chwili do moich uszu dotarły podniesione tony. Ktoś kłócił się na dole. Delikatnie bez większego hałasu nacisnąłem na klamkę od mojego pokoju i uchyliłem drzwi. Głosy były teraz wyraźniejsze. Wyszedłem na korytarz zachowując się zupełnie jak w miejscu gdzie trzeba być cicho, mimo że byłem po prostu w domu. Zważając na każdy mój kok szedłem przed siebie. Gdy doszedłem do schodów zatrzymałem się. Już z daleko poznałem, że był to Bill i Nick kłócący się.
- Nie rozumiesz, że skurwiel nam zagraża. Okej, teraz pracuję z nami, dla nas, a co będzie gdy poczuję się pewniej? - warczał wściekły Bill.
- Co ty opowiadasz? Już nie pamiętasz, że on ledwo wie jak trzymać broń?
- Ledwo wie? Jakoś gdy zabijał Turnera, to wiedział doskonale jak to zrobić. Wystarczyło dodać mu odwagi dragami. Słuchaj, ja nie będę tak ryzykował.
- Nie masz czego się obawiać. On jest za głupi, nie wpadnie na to, że jest niebezpieczeństwem dla całego biznesu.
- Głupi to on nie jest...i właśnie dlatego się obawiam. Bo od początku miał najlepiej poukładane w głowię od nas, a teraz doszły do tego umiejętności. Jesteśmy w dupie, zrozum! - wykrzyczał mu.
Stałem tam jak wryty i wyłapywałem pojedyncze dialogi. Przełknąłem głośno gule, która zebrała się w moim gardle, gdy zrozumiałem, że...chodzi o mnie. Chad miał racje, naprawdę się mnie obawiają, a ja serio jestem niebezpieczeństwem dla całego tego bagna.
Może i nie powinienem, ale poczułem w sobie siłę. Poczułem się bardzo pewnie. Tak jak jeszcze nigdy dotąd. Zacisnąłem palce w pięść i uniosłem kąciki ust już knując jakby ich rozpieprzyć.
- Austin, teraz możesz pracować sam. Nie potrzebujesz ani ich, ani Dave'a i Alex'a. Po co ich w to wciągać? Wszystko załatwisz sam bez większego problemu bo przecież masz siłę i przewagę. Górujesz chłopie.- pomyślałem i zaśmiałem się cicho pod nosem wiedząc, że dorośli mężczyźni, zaawansowani gangsterzy oraz mordercy boją się skromnego, nieśmiałego kujona z Texasu.
Teraz już nie jestem jak ten kujon rok temu. Teraz wyglądam zupełnie inaczej. I od środka i od zewnątrz.
Ruszyłem przed siebie zbiegając po schodach z szerokim uśmiechem na ustach. Spojrzałem na nich, a w oczach Bill'a mogłem wyczytać zakłopotanie. Parsknąłem cicho śmiechem i wszedłem do kuchni. Czując się jak u siebie wyjąłem mleko i płatki Travisa, usiadłem i zacząłem je jeść z miski Nick'a, który warknął i chciał już zareagować, ale Bill zatrzymał go dobrze wiedząc co robię. Bawiłem się nimi, teraz mogłem. Zero obaw, przecież jestem najsilniejszy. Wiara w siebie pomagała, mama miała rację najlepiej jest wtedy kiedy rozumiesz każdy swój krok i wierzysz w swoją osobę.
Kiedy zjadłem wstałem zostawiając wszystko i wytarłem usta. Podszedłem do nich.
- Młody, jest akcja - burknął nisko Bill kręcąc językiem w swoich ustach.
- Okej - wzruszyłem ramionami i pobiegłem na górę.
Za plecami usłyszałem ich cichą rozmowę.
- Widzisz co się tu kurwa dzieje? On już jest pewniejszy. Wie, że może z nami wygrać.
- Proszę Cię, dzieciak poczuł się pewniej, a ty od razu srasz w gacie? Co z ciebie za głowa gangu? - prychnął Nick. - I tak go wykończymy. Tylko znajdę sposób.
- Na pewno - dodałem pod nosem i poszedłem do pokoju.
Wszedłem pod prysznic i wziąłem go szybko. Po kilku minutach zszedłem już gotowy.
Kiedy jechaliśmy autem myśląc czy czasem nie przesadzam z tą pewnością siebie i wiarą. Ich słowa za bardzo mnie uskrzydliły przez co poleciałem gdzieś daleko, a prawda zawsze zostanie prawdą. Oni są już zaawansowani w tym co robią, ja to marny uczeń ku ich boku. Cholera, poleciałeś stary. Wciąż jestem przecież tym samym chłopakiem tylko dlaczego oni się mnie tak bardzo obawiają? Może jednak mam powody być dumnym z siebie. Przez ten mętlik i niezdecydowanie wyszła mi gęsia skórka. Potarłem ją rękoma. Auto stanęło. Chyba byliśmy za miastem tyle, że z drugiej strony. Nie kojarzyłem tej dzielnicy. Znowu. Wyszedłem i spojrzałem na piasek, jakby z plaży, który poruszył się pode mną. Patrząc w niebo zauważyłem tylko mocno świecące słońce, które na moment mnie oślepiło. Zacisnąłem powieki, a gdy je otworzyłem zobaczyłem cienie szóstki osób idące w moją stronę. Wytężyłem wzrok by ich dostrzec. Nie znałem ich. Byli bojowo nastawieni.
- Redtaised - powiedział jeden, czarnoskóry.
Zatrzymali się dosłownie dwa metry przed nami.
- Crips - wypalił nagle Bill i zagasił papierosa, którego palił już w aucie.
- Sean, to ten koleś od Turnera - powiedział nieznany mi chłopak do czarnoskórego stojącego na przodzie, jak usłyszałem Crips.
Popatrzył na mnie od góry do dołu, kilka razy. Pokręcił głową.
- No co ty, niemożliwe. Taki młody. Wygląda jak typowy żółtodziób - mruknął do kolegi nie spuszczając mnie wzroku.
- Mówię ci, to on. Zobacz - wytknął mu telefon przed twarz.
- O ja pierdole - zrobił duże oczy.
- Że jak? - spytałem zdezorientowany. - O co do cholery chodzi? - wyrwałem mu komórkę i spojrzałem na wyświetlacz.
"Austin Mahone - radzę uważać na niego. Koleś zabił Turnera" było napisane w sms'ie, a do niego było dołączone moje zdjęcie.
Moja klatka unosiła się i opadała w szybkim tempie. Spojrzałem po ich twarzach i obróciłem się szybkim ruchem, na pięcie w stronę Bill'a.
- Co to ma być?! - niemal, że krzyknąłem machając mu ekranem telefonu przed oczami.
- No co? Prawda - wzruszył normalnie ramionami. - Zabiłeś go, a wieści gangach szybko się rozchodzą. Tym bardziej takie.
Warknąłem zły i uderzyłem go za pomocy tego telefonu w nos słysząc strzelenie kości i pękanie ekranu.
- To przez ciebie śmieciu. Ty go zabiłeś - krzyknąłem i rzuciłem komórkę w stronę kolesi z Crips.
Odszedłem na bok. O dziwo nie słyszałem żadnego biegnięcia za mną czy kroków. Nikt nie chciał mi dołożyć za to, że uderzyłem Bill'a no i zepsułem telefon. Usiadłem na jakiś schodach i splunąłem.
Zabiłem kogoś, a teraz wszyscy się boją. Kogo? Kim on był skoro każdy tak przez to panikuje? Musiałem się dowiedzieć i to szybko.
_____________
Jestem ciekawa czy domyślacie się co będzie dalej :)
Trochę się wypromuję, założyłam bloga o modzie TO TEN BLOG gdybyście mogli to proszę Was o wchodzenie, komentowanie i rozsławianie go. Dziękuję, kocham Was! <3
Wstałem powoli czując i słysząc jak wszystkie zastygłe kości we mnie strzelają. Rozciągnąłem się, a po chwili do moich uszu dotarły podniesione tony. Ktoś kłócił się na dole. Delikatnie bez większego hałasu nacisnąłem na klamkę od mojego pokoju i uchyliłem drzwi. Głosy były teraz wyraźniejsze. Wyszedłem na korytarz zachowując się zupełnie jak w miejscu gdzie trzeba być cicho, mimo że byłem po prostu w domu. Zważając na każdy mój kok szedłem przed siebie. Gdy doszedłem do schodów zatrzymałem się. Już z daleko poznałem, że był to Bill i Nick kłócący się.
- Nie rozumiesz, że skurwiel nam zagraża. Okej, teraz pracuję z nami, dla nas, a co będzie gdy poczuję się pewniej? - warczał wściekły Bill.
- Co ty opowiadasz? Już nie pamiętasz, że on ledwo wie jak trzymać broń?
- Ledwo wie? Jakoś gdy zabijał Turnera, to wiedział doskonale jak to zrobić. Wystarczyło dodać mu odwagi dragami. Słuchaj, ja nie będę tak ryzykował.
- Nie masz czego się obawiać. On jest za głupi, nie wpadnie na to, że jest niebezpieczeństwem dla całego biznesu.
- Głupi to on nie jest...i właśnie dlatego się obawiam. Bo od początku miał najlepiej poukładane w głowię od nas, a teraz doszły do tego umiejętności. Jesteśmy w dupie, zrozum! - wykrzyczał mu.
Stałem tam jak wryty i wyłapywałem pojedyncze dialogi. Przełknąłem głośno gule, która zebrała się w moim gardle, gdy zrozumiałem, że...chodzi o mnie. Chad miał racje, naprawdę się mnie obawiają, a ja serio jestem niebezpieczeństwem dla całego tego bagna.
Może i nie powinienem, ale poczułem w sobie siłę. Poczułem się bardzo pewnie. Tak jak jeszcze nigdy dotąd. Zacisnąłem palce w pięść i uniosłem kąciki ust już knując jakby ich rozpieprzyć.
- Austin, teraz możesz pracować sam. Nie potrzebujesz ani ich, ani Dave'a i Alex'a. Po co ich w to wciągać? Wszystko załatwisz sam bez większego problemu bo przecież masz siłę i przewagę. Górujesz chłopie.- pomyślałem i zaśmiałem się cicho pod nosem wiedząc, że dorośli mężczyźni, zaawansowani gangsterzy oraz mordercy boją się skromnego, nieśmiałego kujona z Texasu.
Teraz już nie jestem jak ten kujon rok temu. Teraz wyglądam zupełnie inaczej. I od środka i od zewnątrz.
Ruszyłem przed siebie zbiegając po schodach z szerokim uśmiechem na ustach. Spojrzałem na nich, a w oczach Bill'a mogłem wyczytać zakłopotanie. Parsknąłem cicho śmiechem i wszedłem do kuchni. Czując się jak u siebie wyjąłem mleko i płatki Travisa, usiadłem i zacząłem je jeść z miski Nick'a, który warknął i chciał już zareagować, ale Bill zatrzymał go dobrze wiedząc co robię. Bawiłem się nimi, teraz mogłem. Zero obaw, przecież jestem najsilniejszy. Wiara w siebie pomagała, mama miała rację najlepiej jest wtedy kiedy rozumiesz każdy swój krok i wierzysz w swoją osobę.
Kiedy zjadłem wstałem zostawiając wszystko i wytarłem usta. Podszedłem do nich.
- Młody, jest akcja - burknął nisko Bill kręcąc językiem w swoich ustach.
- Okej - wzruszyłem ramionami i pobiegłem na górę.
Za plecami usłyszałem ich cichą rozmowę.
- Widzisz co się tu kurwa dzieje? On już jest pewniejszy. Wie, że może z nami wygrać.
- Proszę Cię, dzieciak poczuł się pewniej, a ty od razu srasz w gacie? Co z ciebie za głowa gangu? - prychnął Nick. - I tak go wykończymy. Tylko znajdę sposób.
- Na pewno - dodałem pod nosem i poszedłem do pokoju.
Wszedłem pod prysznic i wziąłem go szybko. Po kilku minutach zszedłem już gotowy.
Kiedy jechaliśmy autem myśląc czy czasem nie przesadzam z tą pewnością siebie i wiarą. Ich słowa za bardzo mnie uskrzydliły przez co poleciałem gdzieś daleko, a prawda zawsze zostanie prawdą. Oni są już zaawansowani w tym co robią, ja to marny uczeń ku ich boku. Cholera, poleciałeś stary. Wciąż jestem przecież tym samym chłopakiem tylko dlaczego oni się mnie tak bardzo obawiają? Może jednak mam powody być dumnym z siebie. Przez ten mętlik i niezdecydowanie wyszła mi gęsia skórka. Potarłem ją rękoma. Auto stanęło. Chyba byliśmy za miastem tyle, że z drugiej strony. Nie kojarzyłem tej dzielnicy. Znowu. Wyszedłem i spojrzałem na piasek, jakby z plaży, który poruszył się pode mną. Patrząc w niebo zauważyłem tylko mocno świecące słońce, które na moment mnie oślepiło. Zacisnąłem powieki, a gdy je otworzyłem zobaczyłem cienie szóstki osób idące w moją stronę. Wytężyłem wzrok by ich dostrzec. Nie znałem ich. Byli bojowo nastawieni.
- Redtaised - powiedział jeden, czarnoskóry.
Zatrzymali się dosłownie dwa metry przed nami.
- Crips - wypalił nagle Bill i zagasił papierosa, którego palił już w aucie.
- Sean, to ten koleś od Turnera - powiedział nieznany mi chłopak do czarnoskórego stojącego na przodzie, jak usłyszałem Crips.
Popatrzył na mnie od góry do dołu, kilka razy. Pokręcił głową.
- No co ty, niemożliwe. Taki młody. Wygląda jak typowy żółtodziób - mruknął do kolegi nie spuszczając mnie wzroku.
- Mówię ci, to on. Zobacz - wytknął mu telefon przed twarz.
- O ja pierdole - zrobił duże oczy.
- Że jak? - spytałem zdezorientowany. - O co do cholery chodzi? - wyrwałem mu komórkę i spojrzałem na wyświetlacz.
"Austin Mahone - radzę uważać na niego. Koleś zabił Turnera" było napisane w sms'ie, a do niego było dołączone moje zdjęcie.
Moja klatka unosiła się i opadała w szybkim tempie. Spojrzałem po ich twarzach i obróciłem się szybkim ruchem, na pięcie w stronę Bill'a.
- Co to ma być?! - niemal, że krzyknąłem machając mu ekranem telefonu przed oczami.
- No co? Prawda - wzruszył normalnie ramionami. - Zabiłeś go, a wieści gangach szybko się rozchodzą. Tym bardziej takie.
Warknąłem zły i uderzyłem go za pomocy tego telefonu w nos słysząc strzelenie kości i pękanie ekranu.
- To przez ciebie śmieciu. Ty go zabiłeś - krzyknąłem i rzuciłem komórkę w stronę kolesi z Crips.
Odszedłem na bok. O dziwo nie słyszałem żadnego biegnięcia za mną czy kroków. Nikt nie chciał mi dołożyć za to, że uderzyłem Bill'a no i zepsułem telefon. Usiadłem na jakiś schodach i splunąłem.
Zabiłem kogoś, a teraz wszyscy się boją. Kogo? Kim on był skoro każdy tak przez to panikuje? Musiałem się dowiedzieć i to szybko.
_____________
Jestem ciekawa czy domyślacie się co będzie dalej :)
Trochę się wypromuję, założyłam bloga o modzie TO TEN BLOG gdybyście mogli to proszę Was o wchodzenie, komentowanie i rozsławianie go. Dziękuję, kocham Was! <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)