środa, 8 maja 2013

Rozdział XIV

Jechaliśmy do szpitala jakimiś skrótami, aby dostać się do niego jak najszybciej. Przez całą drogę patrzyłem na jej twarz, którą była od czasu do czasu oświetlana blaskiem ulicznych latarni. Przygryzłem wargę i zacisnąłem pięść wiedząc, że to po części moja wina.
Będąc już na miejscu wszedłem z nią do jakieś sali, a Dave zamknął za sobą drzwi. Położyłem ją na małym, białym szpitalnym łóżku i odsunąłem się na tyle, aby zrobić miejsce lekarzowi. Badał, sprawdzał, uciskał, a na końcu wstrzyknął jej coś do krwi.
- Co to jest? - skrzywiłem się na widok igły.
- Końska surowica antybotulinowa - odparł jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Wiedziałem - uderzyłem ręką o czoło.- To było jasne - zaśmiał się.
- W każdym razie to jej pomoże, spokojnie - poklepał mnie po ramieniu.- Będziemy musieli zrobić płukanie żołądka i podać jej parę leków, więc zostanie u nas na klika dni.
- Dobrze, tak będzie lepiej dla niej - chwyciłem jej rękę i pogładziłem kciukiem.
- Austin, chodź ze mną - poprosił mnie Dave.
- Muszę z nią zostać, nie mogę jej tu zostawić.
- Chodź, nic jej nie będzie - wyszedł za drzwi i zawołał jedną z pielęgniarek. Poprosił ją o zostanie z Demi na moment i obiecał, że zaraz wrócimy.
- Wyjdźmy przed szpital, zapalę sobie - powiedział i zaczął iść w stronę wyjścia.
Będąc już na dworze, oparłem się o szpitalną barierkę i obróciłem w jego stronę.
- Więc? - ocierałem o sobie ręce ze zdenerwowania. - O czym chcesz pogadać?
- Dlaczego się tak o nią boisz? To twoja dziewczyna? - zapalił papierosa.
- Co? Nie... po prostu.
- Po prostu tak bardzo o nią dbasz? A może przyjaciółka? - zaciągnął się dymem, a jego twarz od razu nabrała żywszego koloru.
- Właściwie znamy się kilka dni - podrapałem się po karku.
- Kilka dni? - zdziwił się przez co zakrztusił się dymem. - To dlaczego tak o nią przesadnie dbasz?
- Wiesz, chyba wierze w miłość od pierwszego wejrzenia. Coś do niej czuję i wiem, że muszą ją chronić.
- To związane z nimi tak? - również oparł się o tą samą barierkę.
- Tak - odwróciłem się. - To trudne, nie wiem jak ci to wytłumaczyć.
- Mów, po to tu jestem. Może będę w stanie ci pomóc - łagodnie się uśmiechnął nie wiedząc na co się szykuję.
- Nie, to na tyle chora sytuacja, że nikt mi nie pomoże. Ja sam ledwo daje radę - wziąłem dość duży i głęboki oddech.
- Spróbuj - poklepał mnie po ramieniu i nadal delektował się smakiem fajki.
- Zaczęło się od tego gangu - ściskałem nerwowo ręce prosząc, aby ktoś nam przerwał. Nie chciałem do tego wracać. - Przyjechałem tutaj i wpadłem w bójkę. Trochę ich poobijałem no i stwierdzili, że jeśli umiem się tak dobrze bić to muszę być w ich gangu - obserwował mnie i uważnie słuchał pociągając papierosa. - Któregoś razu wpadli do mojego domu grożąc, że jeśli się nie zgodzę to zabiją moją matkę. Trzymali ją i przyciskali do szyi nóż - nie byłem pewny tego, czy mogę mu to powiedzieć, ale kontynuowałem.
- Stąd te rany. Tak jak przypuszczałem - zgasił fajkę o krawężnik i oparł się bokiem, wbijając mi ostre spojrzenie między oczy.
- Tak, dokańczając - próbowałem uniknąć jego rażącego wzroku więc zacisnąłem powieki. - Musiałem przyjąć ich "kuszącą" propozycje. Przyszedłem na umówione miejsce. Po krótkiej rozmowie zabrali mnie do jakiegoś magazynu i wprowadzili do środka. Mówili, że to będzie mój pierwszy trup, że jak kogoś zabiję to potem będzie już tylko łatwiej - kiwałem głową.
- Co było dalej? - nadał drążył temat chcąc dowiedzieć o wszystkim, nawet o najdrobniejszych szczegółach.
- Na środku zauważyłem postać przywiązaną do krzesła. Okazało się, że była to kobieta. Chyba wiesz jaka - podniosłem brwi, aby upewnić się, że zrozumiał. Chwycił się za czoło uchylając usta. - Miałem ją zabić, ale wmówiłem im, że nie zrobię tego przy nich i, że chcę się z nią zabawić. Wyszli, a ja ją puściłem przez tylne drzwi. Przedtem ona trochę pokrzyczała, ja strzeliłem raz do góry i przeciąłem sobie łydkę tak, żeby upozorować morderstwo. Teraz żyje razem z nią w stresie i obawie, że te dupki się o tym dowiedzą i zabiją naszą trójkę.
- Trójkę?
- Tak. Mnie, mamę i Demi - zacząłem wyliczać na palcach. - Nie mogłem jej zabić. Gdy tylko ją ujrzałem moje serce obrało inny rytm, jakby zaczęło bić mocniej co jest pewnie niemożliwe doktorku - uderzyłem go lekko, żartobliwie w ramię.
- Masz rację, ale miłość robi z człowiekiem takie rzeczy, co nawet nam lekarzom się nie śniły.
- To nie miłość, raczej zauroczenie - oblizałem suche od nerwów wargi.
- Jesteś niesamowitym dzieciakiem. Pełnym poświęcenia i dobra. Pomogę ci.
 Spojrzałem na niego pytająco.
- Co?
- Nie patrz tak. To co słyszałeś, pomogę ci - kolejny raz uśmiechnął się. Chyba nie wiedział w co się pakuję.
- Nie, nie zgadzam się. Nie mam zamiaru mieć na sumieniu trójki ludzi. Będziesz żył w stresie tak jak ja, w końcu zaczniesz bać się własnego cienia, a każde spojrzenie człowieka w metrze będzie wydawać ci się podejrzane - zaciskałem szczękę modląc się, aby zrozumiał o co mi chodzi i po prostu odpuścił.
- Austin, wiem co to znaczy i wiem w co się pakuję. Sprawę z cieniem i wzrokiem już przeżywałem, pamiętasz co ci mówiłem? Wiem jacy oni są. I spokojnie, jestem dyskretny i ostrożny. Nie zauważą nic. Będę wam pomagał, aż w końcu ich razem wykończymy - zacisnął pięść na poręczy.
- Jesteś pewny? Nie chcę cię na nic narażać.
- Jestem , po za tym nie mam dla kogo wracać do domu, siedzę tam sam i przeglądam ciągle karty moich pacjentów. Teraz będę miał zajęcie - zaśmiał się.
- A żona? mama? - teraz ja byłem nachalny i ciekawski.
- Żona umarła na raka, ale nie chcę o tym gadać - spuścił głowę. - Moja matka nie żyję już od 15 lat i to też zostawmy w spokoju - za jego decyzją próbowałem odejść od tematu rodziny.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, ale można spróbować. Też chcę ich zniszczyć.
- Dobra decyzja - przybił mi piątkę. - Zapłacą za to wszystko co nam zrobili - potargał mi włosy i wszedł do środka.
Wyglądało na to, że jest sam. Był opuszczony, ale nadal pełen radości i energii. Podziwiałem takich ludzi. Ja, przytłoczony jakąś sprawą załamywałem się, po prostu nie radziłem sobie z natłokiem wydarzeń. A on pomimo śmierci tylu ważnych dla niego osób nadal się trzyma, jest tutaj, uśmiechnięty i pełny wigoru, a ludzie w jego wieku tacy nie są. Może nie miał 70 lat, żeby toczyć się po ulicy z balkonikiem, ale 16 na pewno też nie, aby tak tryskać dobrym samopoczuciem.
Pobiegłem za nim bo tępo też miał szybsze ode mnie co mnie bawiło. Wszedłem do sali Demi i zauważyłem ją już nieśpiącą.
- Hej, po raz kolejny - szybkim krokiem wszedłem do pomieszczenia i usiadłem na krześle przy łóżku. - Jak się czujesz?
- Już lepiej. Dziwi mnie to, że nadal tu jesteś - patrzyła na mnie swoimi dużymi, brązowymi, zaspanymi oczami.
- A czemu miałbym być gdzieś indziej? Muszę cie bronić - uśmiechnąłem się.
- Siebie też przy okazji - wyciągnęła ręce aby się rozprostować i ziewnęła.
- O mnie się nie martw, ja sobie dam radę - machnąłem ręką.
- Ja też sobie dam radę, myślisz, że sobie bez ciebie nie poradzę? - spojrzała na mnie marszcząc brwi. - Jakoś dotychczas sobie radziłam.
- Okej, ale dotychczas nie byłaś w kłopotach przeze mnie, a teraz jesteś więc czuję się odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo - oblizałem usta, dając upust emocją.
- Demi, Austin... - wszedł Dave. - Przepraszam, że wam przerywam, ale muszę zabrać ją na badania.
- Nie ma sprawy - pogładziłem jej dłoń. - Trzymaj się. Przyjdę do ciebie jutro, teraz muszę lecieć opiekować się moją drugą kobietą. Pa - machnąłem dłonią i patrzyłem jak jej łóżka odjeżdża pchane przez Dave'a.
- Będę czekała, do zobaczenia.
- Pa Dave.
- Może poczekasz i cię odwiozę? - zapytał, odwracając się do mnie.
- Nie, nie mam czasu. Przejdę się, dzięki - posłałem mu miły uśmiech, który zapewnił go, że sobie poradzę.
Było już dość ciemno. Wiał nieprzyjemny, zimny wiatr. Jego temperatura sprawiała, że ciągle myślałem trzeźwo. Obracałem się do tyłu, aby sprawdzić czy nikt za mną nie idzie. Słyszałem ciągle podejrzane szepty i odgłosy. Czułem jak moje serce podchodzi mi do gardła. Nigdy aż tak bardzo się nie bałem. Postanowiłem pobiec, aby trochę ochłonąć, a jednocześnie pojawić się szybciej w domu.
Po 15 minutowym biegu w końcu byłem już pod swoją kamienicą. Szybkim i płynnym ruchem nóg dostałem się na piętro, na którym mieszkałem. Otworzyłem drzwi od progu zaznaczając, że już jestem, aby mama mogła sobie odetchnąć.
- Austin, tutaj jestem - usłyszałem głos z salonu.
Obróciłem się w stronę drzwi i zakluczyłem je. Zastałem leżącą w fotelu mamę, z książką w ręce.
- Przepraszam, że nie wstałam ale nie mam siły. Strasznie chcę mi się... - w tym momencie ziewnęła odsłaniając swoje perliste zęby.- Spać - zachichotała.
- Nic się nie stało mamo - podszedłem do niej i pocałowałem ją w czoło. - Idę po prysznic, a ty połóż się do łóżka.
Słuchając mnie z wielkim trudem wstała i skierowała się w stronę sypialni. Ja czekając aż usłyszę dźwięk zamykanych drzwi, wszedłem do łazienki, aby móc choć na chwilę się odprężyć.

2 komentarze:

  1. ahxfhakzasb fajny rozdział *__* tylko oni znają się kilka godzin a nie dni #lol :D ale już dobra :) pozdrawiam @MemberBfamily weny austinowe <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne! :D Życzę weny na następny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń