piątek, 13 września 2013

Rozdział XXVII

Dojechaliśmy na miejsce, a ja otworzyłem mały domek i zaprowadziłem kobiety do środka.
- No więc od dzisiaj będziemy tutaj spali, nie wiem ile, ale to jest jak na razie najbardziej bezpieczne miejsce - zamknąłem drzwi i spojrzałem przez małe okienko, sprawdzając czy nikt za nami nie jechał.
- Kogo to dom? - spytała Demi chodząc po salonie i rozglądając się.
- Tego lekarza, Dave'a - odparłem i wszedłem do kuchni otwierając lodówkę. - Będę musiał coś kupić - otwierałem wszystkie szafki po kolei. - Bo mamy tylko makaron.
- Chcesz nas tutaj zostawić? - panika matki ciągle dawała się we znaki.
- Mamo, tutaj jesteśmy bezpieczni. Przysięgam Ci - spojrzałem na nią, a ona opadła na sofę i ciężko odetchnęła.
Zawiesiłem na niej na chwile wzrok po czym przeniosłem go na Demi, która oglądała rodzinne fotografie Dave'a, które wisiały na beżowych ścianach. Podszedłem do niej od tyłu zachowując między nami pewien dystans.
- To jego syn - powiedziałem zauważając, że jej oczy wpatrują się w jedno ze zdjęć, na którym widać Dave'a i jakiegoś chłopca.
- Skąd wiesz? - szepnęła nie odwracając się do mnie. Nadal badała każde rysy widocznych na ilustracji ludzi.
- Podejrzewam. Miał tylko jedno dziecko.
-  Są tacy szczęśliwi. Widać, że go kocha - przetarła delikatnie kciukiem zdjęcie w celu ściągnięcia z niego kurzu.- Co się z nim stało? - odwróciła się do mnie.
- Ten gang, w którym jestem go zabił - pokręciłem głową i wbiłem wzrok w pamiątkę. - Bezduszni skurwiele - mruknąłem, a każde moje wypowiedziane słowo syczało między zaciśniętymi zębami.
- Co? - zrobiła duże oczy i dotknęła swojego czoła ręką, nie do końca rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi. - Czyli, wszyscy jesteśmy w to zamieszani?
- Tak jakby - przejechałem paznokciami po swoim odkrytym karku. - Błędne koło czy coś w tym stylu.
- Oni są wszędzie i chyba każdy na świecie jest z nimi związany - skrzywiła się i usiadła na fotel, z którego delikatnie uniósł się kurz.
- My już niedługo nie będziemy mieli z nimi nic wspólnego - patrzyłem na połyskujące między promieniami słońca, drobinki kurzu.
Usiadłem obok mamy i pochyliłem się do przodu opierając łokcie o kolana. Moja głowa bezwładnie zwisała w dół. Trzymałem zaciśnięte powieki próbując stworzyć plan ucieczki i pozbycia się tych morderców.
Nie mogłem stać się taki jak oni. Nie chciałem tego, a czułem, że powoli moja skorupa miłego i kulturalnego chłopaka odpada ze mnie małymi kawałkami, a spod spodu widać czarnego Austina z tatuażami, bronią w ręce i papierosem między wargami. Sam nie wiem czy ta wizja była tak niewyraźna przez dym palącego się w niej papierosa czy może przez to, że nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli.
Wibracja telefonu Dave'a wybiła mnie z tego męczącego wyobrażenia. Wyciągnąłem go z kieszeni. Bez żadnych obaw czy podejrzeń po prostu otworzyłem wiadomość. Myślałem, że będzie ona od zaprzyjaźnionego lekarza, ale treść nie brzmiała jakby on to pisał..
" Mamy twojego doktorka, a ty masz godzinę, aby go uratować ~RT"
- Cholera - zrobiłem duże oczy, a telefon wypadł mi z ręki. Mój puls najpierw totalnie się zatrzymał, a potem ruszył ze zwiększoną siłą uderzeń serca. Dobrze znany mi podpis. - Jak? - zmarszczyłem brwi i energicznie pokręciłem głową.- To niemożliwe, nie mogli no bo...skąd? - zadawałem sobie sam pytania zapominając, że w pomieszczeniu jest mama i Demi.
- Co się stało Austin? - spytała z troską mama kładąc swoją rękę na moim ramieniu. Natychmiastowo jednak wstałem, a jej dłoń opadła na kanapę.
- Znaleźli nas prawda? - głos Demi zabrzęczał mi w głowie przez dłuższą ciszę, którą miedzy nami wszystkimi trwała.
- Znaleźli Dave'a, mają go - widziałem jak moja klatka szybko unosi się i po sekundzie opada.- Muszę go uratować - wyciągnąłem kluczę z kieszeni i ruszyłem w stronę drzwi.
- Synku - za nim pociągnąłem za klamkę usłyszałem za sobą krzyk mamy.
- Nie mamo, nie teraz - starałem się zabrzmieć jak najłagodniej po czym po prostu wyszedłem zastanawiając się czy mi wyszło.
Ostatnie czego potrzebuję to kłótnia z mamą.
Wsiadłem do samochodu i zaciskając obydwie pięści na kierownicy ruszyłem spod domku i dając upust emocją dodawałem stopniowo coraz więcej gazu.
- Nikt przeze mnie nie umrze - powtarzałem.

____________
Miśki, wybaczcie mi, ale naprawdę mam mnóstwo obowiązków i szkolnych i domowych, ponieważ przygotowuje się w tym roku do testu trzecioklasisty [PRZYPOMINAM!]
Nie jestem wstanie pisać na bieżąco, po prostu rozdziały będą się pojawiać co jakiś czas. Przepraszam Was i mam nadzieję, że to nie problem. Proszę o cierpliwość i zrozumienie :))

5 komentarzy:

  1. Świetnie jak zawsze ;)
    I nie przejmuj się, każdy ma obowiązki, więc
    to zrozumiałe.
    Pozdrawiam < 3

    OdpowiedzUsuń
  2. Boska jesteś <33
    Opowiedania też :*
    Zgadzam się z komentarzem u góry, każdy ma obowiązki

    Pozdro ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział! <3 OCZYWIŚCIE ZROZUMIEMY, JEŚLI CHODZI O NAUKĘ :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział. Czytam to opowiadanie mojej przyjaciółce przez Skype. Ona płacze. Ja też się popłakałam. ;*

    OdpowiedzUsuń